poniedziałek, 8 maja 2017

Osiem liter w czterech kółkach




Sam pomysł zrodzil sie w naszych głowach dość dawno. Ja sama, jako dziecko postawiłam sobie kilka celów, celów, bo marzeń nie uznaję. Tyczyły się one różnorodnych dziedzin, ale odkąd pamiętam wizja, która nie opuszczała mnie na krok, był zamysł podróży po świecie. Jeśli nawet nie spędziłabym połowy swojego życia w autach, autobusach czy samolotach, chciałabym zobaczyć kawał świata, który utkwi na długie lata w mojej pamięci Jest tyle różnorodnych miast, państw, krajów czy kontynentów, które zachwycają swym wyglądem, czy tradycja na tyle, że musiały się znaleźć na liscie rzeczy, ktore w życiu należy zobaczyć i poznać (choć to kwestia indywidualna). Rutyna nas gubi, tego jestem pewna. Jest dla nas wygodna-to samo otoczenie, ta sama praca, te same osoby. Nie mowie oczywiscie, ze jest to złe, bo lekkie życie mimo swych prowizorycznych przyjemności może wpędzić nas w spore problemy. Mimo to, jeśli jest się młodym, ambitnym i ciekawym świata człowiekiem, dlaczego nie porzucić wszystkiego do czego jestesmy przywiazani i nie zyskać wspomnień cenniejszych, niz niejeden rok w tym samym miejscu? Nie mowię o życiu pełnym przyjemności i lekkiego ducha, ale może wyszaleć sie chociaz raz, zrobić coś zaskakującego i nie patrzeć co dalej? Chwycić życie za rogi choć przez pewien czas, w pewnym rozmachem-mniejszym lub większym- i po prostu obserwować.





A wiec jesteśmy tu, spróbujemy zrobić coś, po prostu COŚ. Julię poznałam rok temu w końcówce marca, bardzo szybko okazało, ze wizja poznawania świata nas łączy. Patrzymy podobnie na wiele spraw, potrafimy się dogadać, a w dodatku się uzupełniamy. Dobrze się czuję w sprawach typowo "męskich", nie przeraża mnie użycie wkrętarki (jeszcze), rozbiórka polowy auta (nie zawsze wychodzi mi jego ponowne złożenie) czy ubrudzenie sie smarem przy powierzchownym grzebaniu w silniku (odkręcenie śruby w okolicy silnika jest dla mnie osiągnięciem na miarę zdobycia góry). Julia z kolei to typowa estetka, no może poza swoim pokojem :) a dodatkowo jest niezawodnym organizatorem, jest w stanie zaplanować wszystko i zawsze można na niej polegać-poza wyborem outfitu, z tym już bywa ciężko :) Tak, jak na samym początku, pomysł zrodził się spory czas temu, bardziej realny, z konkretniejszym konturem. Ciekawość świata musiała przez wiele lat dorastać w nas przygaszana co jakiś czas, jednak przetrwała i jest to dla nas w tym momencie jedna z najwazniejszych rzeczy, które nas motywują w dokręcaniu kolejnych śrubek. Jedno jest pewne-jedziemy. Gdzie? Nieważne, może będzie to oddalone o 50km jezioro w mieście obok, a może wyprawa na inny kontynent. Nieistotne, wystarczy zrobić po prostu COŚ-czas zweryfikuje :)

To COŚ sprawiło, że udało mi się przekonać rodziców do zakupu busa-Volkswagena T4 z 1992r w wersji Multivan z rozkładanym łóżkiem (nadal nie wiem jakim cudem). 


Poniżej zdjęcia zrobione następnego dnia po 500-kilometrowej podróży na lawecie :)





W momencie, gdy następnego dnia mój tata obudził się i wyglądając za okno zobaczył przed naszym płotem niebieskiego busa-chwycił się za głowę. Szczerze mówiąc był przerażony i zaczęło do niego docierać, co właściwie stało się dnia poprzedniego. Chwilowy szok minął i bardzo szybko rozpoczęły się pierwsze naprawy mechanicze :) Pare dni szukałam potrzebnych części, nasz stary zderzak, dawna klapa i lusterka były w opłakanym stanie, nie mówiąc już o elektryce itp. 

Sama klapa z szyba w lepszym stanie od naszej-600zł.. Decyzja szaleńca nr 2-Kupujemy drugiego busa, w tym samym malowaniu z zepsutym rozrządem! Części do silnika nie potrzebujemy, potrzebna jest w głównej mierze karoseria i kilka innych czesci. Jedziemy kolejne 400km pod sam Bałtyk. Chyba nie bede opisywać, jak wyglada wciągniecie na lawetę auta, które nie jeździ..Powiem tak-mało bezpiecznie :D W następny weekend działaliśmy szybko, przełożenie potrzebnych części i sprzedaż auta dalej. Wyszliśmy na zero, a nawet udało się nam zarobić na częściach mimo obaw. Może jak mi nie wyjdzie w życiu, to zostanę handlarką?...:))







W chwili obecnej auto ma nową wyżej wymienioną klapę, lusterka, plastiki, elektryczne szyby, nowa prowadnice i wiele innych części, o mechaniku juz nie wspomnę, bo części wymienione/naprawione zapełniały kartkę A4 drobnym maczkiem. Pracy jest sporo, nie ma co ukrywać. Poza rzeczami do naprawy planujemy wprowadzenie kilku rozwiązań, aby śmialo dało się nim pojechać wiele kilometrów, spać, umyć się, a nawet ugotować obiad, (toaleta chyba nie wyjdzie, choć widziałam genialne rozwiązanie :D):






Jedno jest pewne-pomysłów nie brakuje 🙂 Co oczywiste, nie wszystkie z nich uda nam się wprowadzić, jednak po kilku miesiącach wiem, ze jeśli coś wydaje się niemożliwe, wystarczy jedynie zmodyfikowac pomysł, a nie z niego rezygnować!:)

Co dalej? Planowane zakończenie "modernizacji" auta zakończy się mniej więcej w połowie lipca, wtedy też nasz Złomcio (tak, nazwa nadana Volkswagenowi przez mojego tatę) wyruszy na pierwsza mala-wielka wyprawę-NA WOODSTOCK. Wtedy go przetestujemy, sprawdzimy możliwości i zobaczymy ile rzeczy wymaga jeszcze pracy. W sierpniu planujemy wyjechać nim troszkę dalej. Jak daleko-to się okaże, czas zweryfikuje. Może to będzie Bałtyk, a może będzie to inne Państwo. Z kim będziemy jeździć? Może same, może w większym gronie :) To co jest ważne na ten moment, to dobre przetestowanie auta pod względem mechanicznym, bo niestety, niekiedy wkrętarka nie naprawi całego silnika.. (CHYBA-jeszcze się dowiem)🙂

Kolejnym pomysłem była mapa na stoliku. Mapę wyhaczyłam za 20zł w realu, następnie trafiła w ręce profestonalistów, którzy zmienili ją na dość grubą naklejkę :)



Nie obyło się bez kobiecych dodatków jak koce i poduszki, ale to jak na razie zalążek :)
Fioletowe, podrapane folie zniknęły w koszu, wszystko oczyszczone i odtłuszczone-prawdopodobnie w ten weekend wraz z tatą będziemy naklejać czarną, nową i nie tak ciemną folię :D




Własnymi "ręcami" wystrugałam dwie listwy z haczykami, które będą zamontowane w aucie, aby trzymać najpotrzebniejsze pierdoły


Tu z kolei szary okazał się zbyt nudny, więc zwerbowałam ekipę i przemalowaliśmy 
metalowe mocowania foteli na biało. Problemem nadal jest dywan w kabinie, Julia czyściła ją najpierw proszkiem do odplamiania z ciepłą wodą, potem mocowałam się z pianką do dywanów-efekt nadal niesatysfakcjonujący :(




Ba, udało się nawet przywrócić do żywych opłakane felgi-wystarczyło trochę kwasu i pędzelek :)













Teraz czas uciekać do najukochańszej historii, bo za tydzień czekają mnie ostatnie matury, po tym czasu dla auta zostanie więcej :)

















EDIT:
Jedna z blondynek nie jest już blondynką, czy jest to już błąd rzeczowy, czy kardynalny? (Taki maturalny żarcik)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

PRZYGODO CZAS START!

W środę z samego rana wyjechaliśmy czteroosobową  grupą w stronę mostu diabła położonego w Niemczech. Po 200km postanowiliśmy zatankować, ...