sobota, 1 lipca 2017

PRZYGODO CZAS START!


W środę z samego rana wyjechaliśmy czteroosobową  grupą w stronę mostu diabła położonego w Niemczech. Po 200km postanowiliśmy zatankować, więc skręciliśmy do Zielonej Góry, której w planach wcześniej nie było, jednak coś nas podkusiło, aby tam pojechać (dzięki Bogu!) Szybko okazało się, że pierwsze zwiedzanie dopiero przed nami :) Pierwsze problemy spotkały nas przy tankowaniu gazu, oczywiście latałam z rękawiczkami po całym aucie łudząc się, że cokolwiek znajdę (pod autem też leżałam) Uwierzcie, że poznaliśmy chyba wszystkich gazowników w Zielonej Górze.. Końcowo trafiliśmy do najbardziej polecanego, a tam podejrzenie padło na zawór. Sprawa prosta-nie możemy zatankować=wkrótce skończy się gaz, a Złomciu na benzynie odmawia posłuszeństwa, takie humorki staruszka. Po uzgodnieniu ciut bolesnej ceny musieliśmy poczekać do rana, by oddać auto w dobre ręce i ruszać dalej. Na resztach gazu dojechaliśmy do kampingu w Olszy, gdzie zabawa zaczęła się rozkręcać..


Wszyscy już szczęśliwi po paru godzinach stresu na stacjach zaczęli rozkładać swoje rzeczy, ba, całe auto wypakowaliśmy. Szczęśliwe dzieci zaczęły szamać fasolkę ze słoika, gdy nagle zaczęło sobie pokropywać. Eeee tam, co to takiego? Spokojna wzięłam plandekę od Julii (Taka z prosektorium-ale to już pomińmy), pasy, trytytki i zrobiłam prowizoryczne zadaszenie oparte na dwóch drzewach. Dumna z siebie wróciłam do dalszego biesiadowania mojego żołądka, gdy nagle niebo się złamało. Dosłownie w ułamku sekundy zrobiła się ogromna ulewa. Uciekliśmy do auta zostało nam tylko gapienie się, jak auto po aucie ucieka z pola i po prostu wracają do domu. Wcześniej wspomniana plandeka zaczęła jednocześnie dotykać ziemi i nieba-chyba średnia ze mnie złota rączka. W końcu z Julią wyleciałyśmy na zewnątrz, żeby zabezpieczyć namiot, a tu ziemia dosłownie spływa. Na całe szczęście, po 3 godzinach mogliśmy wysunąć głowę poza nasze m2, choć po upale świat zaginął. No nic, posprzątaliśmy trochę, umyliśmy się pod naszym super prysznicem i poszliśmy spać, tym razem w czwórkę. Cóż, zbliżamy się z każdą godziną na tym wyjeździe, co tu kryć?

Następnego dnia po 11 odebraliśmy już auto, problemu przysporzył nam KABELEK, ale to już inna historia :)) 60 km od Bolesławca Złomcio obraził się jeszcze raz! Jak gdyby nigdy nic, wszystko padło razem ze wspomaganiem. Szczęście numer 2-obok była boczna droga prowadząca do wsi. Tym razem sądziliśmy, że to dodatkowy akumulator rozładował nam nasz. Cóż tu począć? Zakładam buty i idę pukać do pierwszego lepszego domu, czy może ktoś mógłby użyczyć nam kabli rozruchowych (Tak, nie mamy tak podstawowej rzeczy, jak kable, ale plandekę z prosektorium, siekierę i sznur u nas znajdziecie :)) Wyszedł dziadziuszek, który później zatrzymał auto sąsiada (Przyznam, że gdy zobaczyłam najnowsze audi q7, od razu dałam sobie spokój z zatrzymywaniem go) Pogmerał, pogrzebał i wyjechał mówiąc, że zaraz wróci-wrócił z ze swoim pracownikiem-mechanikiem i baniakiem benzyny. Tak, ZABRAKŁO NAM BENZYNY I TAK, POMÓGŁ NAM WŁAŚCICIEL JAKIEGOŚ WARSZTATU-głupi ma szczęście. Jak na razie auto mamy zatankowane na maxa-zarówno gaz, jak i benzyna i oby teraz już teraz wszystko szło z górki :)


Szczęścia mamy ogrom, począwszy od przypadkowego skręcenia do Zielonej góry, trafienie na odpowiedniego gazownika, wymianę kabli, a nie trzy razy droższego wielozaworu+robocizna, skończywszy na zatrzymaniu się auta od razu obok domu sąsiada, który prowadzi warsztat samochodowy :) Nie wiemy kim byłeś, ale dziękujemy, bo jak widać zdarza się najlepszym zapomnieć o paliwie!


Następnego dnia pojechaliśmy do Bolesławca, do mojej babci, aby posprzątać auto po wcześniejszej ulewie, wyprać ubrania i nabrać trochę sił, bo stresu było ogrom i zostawiliśmy część niepotrzebnych rzeczy.



Nad ranem wyjechaliśmy do Pragi. Oczywiście, bo jakby inaczej, i w tej drodze przygód nie zabrakło, jednak wszystko chyba da się naprawić za pomocą blachowkrętów, szarej taśmy i trytytek.. Nocleg mieliśmy fenomenalny-na stacji w samym centrum Pragi, ba, nawet myliśmy się tam pod naszym super prysznicem, choć ludzie chyba niedowierzali własnym oczom :)
W chwili obecnej jesteśmy niedaleko granicy Czesko-Polskiej, kierujemy się najpierw w stronę Gór stołowych, a następnie Wałbrzycha, choć po powyższym plany lubią się zmieniać :)


Uciekamy, koniec z wykorzystywaniem wifi w Maku, trzymajcie się!

niedziela, 28 maja 2017

Czas nagli!



Poza kilkoma dodatkami, które trafiły wewnątrz busa prace niestety stanęły. Wydaje mi się, że wciąż nie zdajemy sobie sprawy z tego, ile pracy wymaga nasze busisko i zamiast brać się ostro do pracy wciąż robimy wszystko nie od tej odpowiedniej strony. 




W chwili obecnej busik dostał swe upragnione czarne folie na szyby (fioletowe, zadrapane i wypalone wylądowały w koszu). Jeszcze dwa tygodnie temu dzwoniłam do warsztatów, gdzie zajęliby się upiększeniem szyb, jednak ceny, które słyszałam znacznie przeciążały nasz budżet. Za odklejenie starych folii i przyklejenie nowych ceny wahały się między 500-800zł. Mało, nie mało, zwyczajnie nie było nas na to stać, jednak nagle mojemu tacie przypomniało się, że jest mistrzem w naklejaniu folii :) Po kilku dobrych godzinach w garażu i zakupieniu folii w Norauto za całe 39zł udało się nam obkleić 4 z 5 szyb. Niestety, tylna szyba stawia dość pokazny opór i każda próba naklejenia kończy się zniszczeniem całkowicie folii. Wyjściem może okazać się zakup lepszej, grubszej folii, jednak musimy jak na razie zostawić to na jakiś tydzień.



Trafiły do nas również nowe zderzaki do busika. Jak nie trudno zauważyć na zdjęciach-stare są w stanie agonalnym. Jedynym małym problemem jest kolor-nowe są czarne. Być może może nas uratować lakier specjalnie dorobiony pod kolor auta za jakieś 40zł. Podkład, 3 puszki lakieru i trochę papieru ściernego powinno dać rade. Jak wyjdzie? Zobaczymy, jeśli polegniemy i zderzaki będą wyglądać nadal słabo zastanowimy się nad lakiernikiem. Wraz z zderzakami zajmiemy się wszystkimi wypryskami rdzy. Niestety, każda T4 choruje bardzo poważnie zjadającą rdzę, taka uroda. Egzemplarz, który do nas trafił ma sporo mankamentów-nadkola, progi, a nawet mocowania niektórych blach. Trudno, zrobimy ile zrobić możemy. Pieniędzy nie ma sporo, w chwili obecnej nie wiemy nawet ile busik posłuży, więc priorytetem jest mechanika, dopiero za nią blacharka, uratujemy tyle, ile się da :)




To, co każdy kamper musi mieć w swym wyposażeniu to zasłonki, tutaj większego problemu nie będzie :) W ikei kupiłyśmy 2 materiały, jeden czarny, który będzie bliżej okna, oraz coś na pograniczu zieleni i turkusu wewnątrz, każda z firanek będzie na listwie podobnej do tej, którą większość może znalezc u siebie w kuchni, zobaczymy, czy będę takim specem, aby założyć to na tą nierówną powierzchnie :))) Dodatkowo już do nas wysłano materiał na podsufitkę, jednak to zobaczycie dopiero po jej zamontowaniu :) Must have, który będzie nam potrzebny zapewne na każdy wyjazd to bagażnik dachowy. Czytałam, że wiele osób decyduje się, na wykonanie takiego bagażnika samemu. Wciąż się zastanawiam, czy kupować używany i bawić się w jego częściowe odratowanie, czy może spróbować zrobić to własnymi siłami?



Mamy końcówkę maja. Pod koniec czerwca wyjeżdżamy z Julią na jakiś tydzień, w dniu powrotu dowiem się jakież to są moje wyniki maturalne, co może znacznie przesądzić o naszych planach (Jako typowy humanista boję się jedynie matematyki, jednak jest to strach paraliżujący) Jeśli wszystko ułoży się po naszej myśli około 4 lipca planujemy miesięczny wyjazd, potem powrót i dwa dni na przepranie ciuchów i kolejna mała-duża wyprawa na najpięknieszy festiwal świata czyli Woodstock :)




Nie ukrywam, blog został stworzony aby relacjonować wakacyjne wyjazdy busikiem, w chwili obecnej chcemy pokazać wam, jak wygląda sprawa wstępnego przygotowania auta, ponieważ pewna decyzja będzie podjęta tak naprawdę po 30 czerwca. Jeśli pojedziemy pozostają nam 4 dni na przygotowanie zarówno siebie, jak i przygotowanie końcowe busa do wyjazdu. Zagadką jest nadal internet, który za granicą może być nieosiągalny, a naprawdę chciałabym relacjonować tutaj co dwa-trzy dni to, co udało się nam przeżyć.

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------



Jeśli chcecie być na bierząco z tym, co przechodzi nasz busik lub gdzie przechodzi, gorąco zapraszam was na nasz instagram, którego znajdziecie w lewym górnym rogu :) Nigdy nie chciałam, aby cała idea wyjazdu busem stała się czymś "pod publikę" jednak wiemy, że mamy ogrom znajomych, których zwyczajnie interesuje to, co się u nas dzieje, a dodatkowo będzie to dla nas  niesamowitą pamiątką, dlatego proszę, abyście brali to z przymróżeniem oka :)

poniedziałek, 8 maja 2017

Osiem liter w czterech kółkach




Sam pomysł zrodzil sie w naszych głowach dość dawno. Ja sama, jako dziecko postawiłam sobie kilka celów, celów, bo marzeń nie uznaję. Tyczyły się one różnorodnych dziedzin, ale odkąd pamiętam wizja, która nie opuszczała mnie na krok, był zamysł podróży po świecie. Jeśli nawet nie spędziłabym połowy swojego życia w autach, autobusach czy samolotach, chciałabym zobaczyć kawał świata, który utkwi na długie lata w mojej pamięci Jest tyle różnorodnych miast, państw, krajów czy kontynentów, które zachwycają swym wyglądem, czy tradycja na tyle, że musiały się znaleźć na liscie rzeczy, ktore w życiu należy zobaczyć i poznać (choć to kwestia indywidualna). Rutyna nas gubi, tego jestem pewna. Jest dla nas wygodna-to samo otoczenie, ta sama praca, te same osoby. Nie mowie oczywiscie, ze jest to złe, bo lekkie życie mimo swych prowizorycznych przyjemności może wpędzić nas w spore problemy. Mimo to, jeśli jest się młodym, ambitnym i ciekawym świata człowiekiem, dlaczego nie porzucić wszystkiego do czego jestesmy przywiazani i nie zyskać wspomnień cenniejszych, niz niejeden rok w tym samym miejscu? Nie mowię o życiu pełnym przyjemności i lekkiego ducha, ale może wyszaleć sie chociaz raz, zrobić coś zaskakującego i nie patrzeć co dalej? Chwycić życie za rogi choć przez pewien czas, w pewnym rozmachem-mniejszym lub większym- i po prostu obserwować.





A wiec jesteśmy tu, spróbujemy zrobić coś, po prostu COŚ. Julię poznałam rok temu w końcówce marca, bardzo szybko okazało, ze wizja poznawania świata nas łączy. Patrzymy podobnie na wiele spraw, potrafimy się dogadać, a w dodatku się uzupełniamy. Dobrze się czuję w sprawach typowo "męskich", nie przeraża mnie użycie wkrętarki (jeszcze), rozbiórka polowy auta (nie zawsze wychodzi mi jego ponowne złożenie) czy ubrudzenie sie smarem przy powierzchownym grzebaniu w silniku (odkręcenie śruby w okolicy silnika jest dla mnie osiągnięciem na miarę zdobycia góry). Julia z kolei to typowa estetka, no może poza swoim pokojem :) a dodatkowo jest niezawodnym organizatorem, jest w stanie zaplanować wszystko i zawsze można na niej polegać-poza wyborem outfitu, z tym już bywa ciężko :) Tak, jak na samym początku, pomysł zrodził się spory czas temu, bardziej realny, z konkretniejszym konturem. Ciekawość świata musiała przez wiele lat dorastać w nas przygaszana co jakiś czas, jednak przetrwała i jest to dla nas w tym momencie jedna z najwazniejszych rzeczy, które nas motywują w dokręcaniu kolejnych śrubek. Jedno jest pewne-jedziemy. Gdzie? Nieważne, może będzie to oddalone o 50km jezioro w mieście obok, a może wyprawa na inny kontynent. Nieistotne, wystarczy zrobić po prostu COŚ-czas zweryfikuje :)

To COŚ sprawiło, że udało mi się przekonać rodziców do zakupu busa-Volkswagena T4 z 1992r w wersji Multivan z rozkładanym łóżkiem (nadal nie wiem jakim cudem). 


Poniżej zdjęcia zrobione następnego dnia po 500-kilometrowej podróży na lawecie :)





W momencie, gdy następnego dnia mój tata obudził się i wyglądając za okno zobaczył przed naszym płotem niebieskiego busa-chwycił się za głowę. Szczerze mówiąc był przerażony i zaczęło do niego docierać, co właściwie stało się dnia poprzedniego. Chwilowy szok minął i bardzo szybko rozpoczęły się pierwsze naprawy mechanicze :) Pare dni szukałam potrzebnych części, nasz stary zderzak, dawna klapa i lusterka były w opłakanym stanie, nie mówiąc już o elektryce itp. 

Sama klapa z szyba w lepszym stanie od naszej-600zł.. Decyzja szaleńca nr 2-Kupujemy drugiego busa, w tym samym malowaniu z zepsutym rozrządem! Części do silnika nie potrzebujemy, potrzebna jest w głównej mierze karoseria i kilka innych czesci. Jedziemy kolejne 400km pod sam Bałtyk. Chyba nie bede opisywać, jak wyglada wciągniecie na lawetę auta, które nie jeździ..Powiem tak-mało bezpiecznie :D W następny weekend działaliśmy szybko, przełożenie potrzebnych części i sprzedaż auta dalej. Wyszliśmy na zero, a nawet udało się nam zarobić na częściach mimo obaw. Może jak mi nie wyjdzie w życiu, to zostanę handlarką?...:))







W chwili obecnej auto ma nową wyżej wymienioną klapę, lusterka, plastiki, elektryczne szyby, nowa prowadnice i wiele innych części, o mechaniku juz nie wspomnę, bo części wymienione/naprawione zapełniały kartkę A4 drobnym maczkiem. Pracy jest sporo, nie ma co ukrywać. Poza rzeczami do naprawy planujemy wprowadzenie kilku rozwiązań, aby śmialo dało się nim pojechać wiele kilometrów, spać, umyć się, a nawet ugotować obiad, (toaleta chyba nie wyjdzie, choć widziałam genialne rozwiązanie :D):






Jedno jest pewne-pomysłów nie brakuje 🙂 Co oczywiste, nie wszystkie z nich uda nam się wprowadzić, jednak po kilku miesiącach wiem, ze jeśli coś wydaje się niemożliwe, wystarczy jedynie zmodyfikowac pomysł, a nie z niego rezygnować!:)

Co dalej? Planowane zakończenie "modernizacji" auta zakończy się mniej więcej w połowie lipca, wtedy też nasz Złomcio (tak, nazwa nadana Volkswagenowi przez mojego tatę) wyruszy na pierwsza mala-wielka wyprawę-NA WOODSTOCK. Wtedy go przetestujemy, sprawdzimy możliwości i zobaczymy ile rzeczy wymaga jeszcze pracy. W sierpniu planujemy wyjechać nim troszkę dalej. Jak daleko-to się okaże, czas zweryfikuje. Może to będzie Bałtyk, a może będzie to inne Państwo. Z kim będziemy jeździć? Może same, może w większym gronie :) To co jest ważne na ten moment, to dobre przetestowanie auta pod względem mechanicznym, bo niestety, niekiedy wkrętarka nie naprawi całego silnika.. (CHYBA-jeszcze się dowiem)🙂

Kolejnym pomysłem była mapa na stoliku. Mapę wyhaczyłam za 20zł w realu, następnie trafiła w ręce profestonalistów, którzy zmienili ją na dość grubą naklejkę :)



Nie obyło się bez kobiecych dodatków jak koce i poduszki, ale to jak na razie zalążek :)
Fioletowe, podrapane folie zniknęły w koszu, wszystko oczyszczone i odtłuszczone-prawdopodobnie w ten weekend wraz z tatą będziemy naklejać czarną, nową i nie tak ciemną folię :D




Własnymi "ręcami" wystrugałam dwie listwy z haczykami, które będą zamontowane w aucie, aby trzymać najpotrzebniejsze pierdoły


Tu z kolei szary okazał się zbyt nudny, więc zwerbowałam ekipę i przemalowaliśmy 
metalowe mocowania foteli na biało. Problemem nadal jest dywan w kabinie, Julia czyściła ją najpierw proszkiem do odplamiania z ciepłą wodą, potem mocowałam się z pianką do dywanów-efekt nadal niesatysfakcjonujący :(




Ba, udało się nawet przywrócić do żywych opłakane felgi-wystarczyło trochę kwasu i pędzelek :)













Teraz czas uciekać do najukochańszej historii, bo za tydzień czekają mnie ostatnie matury, po tym czasu dla auta zostanie więcej :)

















EDIT:
Jedna z blondynek nie jest już blondynką, czy jest to już błąd rzeczowy, czy kardynalny? (Taki maturalny żarcik)

PRZYGODO CZAS START!

W środę z samego rana wyjechaliśmy czteroosobową  grupą w stronę mostu diabła położonego w Niemczech. Po 200km postanowiliśmy zatankować, ...